Xian – sierpniowe przełamywanie barier

Sala treningowa w Xi’an

Sala treningowa w Xi’an

Celem każdego sportowca, zawodnika czy po prostu miłośnika sportu jest w jakimś sensie rozwój. Czyż nie wszyscy cieszą się, gdy dostrzegają, że trening przyniósł efekty np. w postaci wykonania dodatkowego okrążenia bez zadyszki czy zarysu upragnionego sześciopaku?

W moim przypadku każdy trening przybliża do tego nieuchwytnego, perfekcyjnego wykonania czy ogólnie przyjętego, poprawnego schematu. Wydaje mi się, że jest to szczególnie widoczne w sportach indywidualnych, które oparte są na idei solowego występu ocenianego przez rzeszę sędziów z marsem na czole (oczywiście od skupienia ;)).

Podczas wakacji jednak bardzo łatwo się rozleniwić. Żar lejący się z nieba, hektolitry pysznych lodów, które kuszą łakomczuchów, wyjazdy, spotkania. Często człowiek odkłada trening na później…i później – aż jest już za późno. Cała ciężka praca idzie na marne – trzeba zaczynać niemal od początku. Mnie na szczęście w tym roku ominęła ta pokusa lenistwa. Cały sierpień spędziłam na szkoleniu sportowym w Chinach, głównie w Xian, gdzie miałam okazję trenować z tamtejszymi zawodnikami. Muszę przyznać, że to był wyjazd, jak to później określiłam “pierwszych razów”. Jadąc tam nie wiedziałam czego się spodziewać; pojawiły się wątpliwości. Czy dam radę? Fizycznie, psychicznie? A może odezwie się jakaś stara kontuzja i wyjazd będzie stracony? A może wyjdzie ze mnie jakiś mardudny duch lenia? A co z językiem – przecież znam po chińsku tylko kilka zwrotów!  W dodatku mój zasób słów kończy się na stwierdzeniach typu: “Poproszę o ryż” czy “za drogo”. Chwile potrwało, zanim udało mi się rozwiać te myśli i wskoczyć na głęboką wodę (na szczęście asekurowana przez mojego trenera, Michała Ignatowicza, który podczas wyjazdu okazał się dla mnie opoką). Nie ma sensu się zadręczać rzeczami, na które nie ma się wpływu – brzmi to jak proste, oklepane wręcz zdanie ale naprawdę, za każdym razem jego sens do mnie trafia (prędzej czy później). Tak samo jak nie widzę sensu w stawianiu sobie kolejnych barier i przeszkód. Trzeba skupić się na tym, by je przełamywać. Nie dość, że rodzi to satysfakcję, to w dodatku pozwala docenić chwilę.

Team z Shanxi

Team z Shanxi

Treningi były ciężkie. To niesamowite ile człowiek jest w stanie z siebie dać, kiedy mu zależy. Miałam świadomość, że wszyscy mnie oceniają, obserwują jak ćwiczę i jak się zachowuję – oczywiście w pierwszej kolejności trener z Xian – Wu YaNan i mój ;). Byłam w zupełnie nowym środowisku, wśród zawodowców i czułam się nieco onieśmielona. W Polsce, Wushu nie jest postrzegane jako profesjonalny sport. Miałam szansę uczestniczyć w treningach, podglądać innych, bardziej doświadczonych zawodników; podszlifować zarówno podstawy jak i formy, z którymi mam startować na Mistrzostwach Świata w październiku oraz, choć tylko przez niecały miesiąc, zaznać innego życia. Wyglądało to mniej więcej tak: pobudka o 7 rano, śniadanie, pierwszy trening, obiad, odpoczynek, drugi trening, kolacja. Piękne i proste! Plan to podstawa: treningi nigdy nie były krótsze niż 2 godz., a kiedy się kończyły, człowiek albo jadł albo wracał do akademika żeby się porządnie wyspać, bo trzeba się było zregenerować na kolejny. Choć muszę przyznać, że przez pierwszych parę treningów denerwowałam się bardziej niż na moich pierwszych międzynarodowych zawodach, powoli stres zaczął odpuszczać. Jedynym dniem wolnym była niedziela. Tego dnia wielu zawodników jechało do miasta czy odwiedzić rodzinę. Dla mnie niedziela to również był aktywny dzień – wypełniony spontanicznymi spacerami, fotografowaniem i zwiedzaniem. Wszystko tam było dla mnie nowe.

Trening z mieczem

Trening z mieczem

Wielokrotnie odwiedzałam Chiny, czy w celach turystycznych czy zawodniczych ale ten wyjazd był unikatowy w doznania. Do tej pory myślałam, że udało mi się poznać tę orientalną kulturę (oczywiście do pewnego stopnia). Ten wyjazd otworzył mi oczy. Jest tyle do poznania, do wysłuchania i do spróbowania. Wyjazd turystyczny, gdzie biuro podróży ciąga Cię w zawrotnym tempie po zabytkach, którym zdążysz cyknąć szybko fotę i nic więcej, a potem zawiezie całą wycieczkę na wielogodzinne przechadzki po centrum handlowym, nie pozostawi nic innego jak “poruszone” zdjęcie z cyklu: “Dlaczego jestem taka niefotogeniczna?!” i nie odda tego klimatu. Trzeba poznać ludzi, porozmawiać z nimi. Choć oczywiście bariera językowa jest tutaj poważną przeszkodą Nie ludzie! Ludzie są niesamowicie mili i pomocni. Niekiedy nawet do tego stopnia, że miejscowy, zapytany o kierunek (bo przecież z chińskich map dla przeciętnego Europejczyka nic nie wynika) do tego stopnia chce pomóc i udzielić odpowiedzi, że wskaże drogę tak naprawdę jej nie znając, czym skieruje nas na manowce. A może jednak to kwestia potakiwania na zasadzie “Tak, tak, ładnie się uśmiecham ale daj mi spokój, nie rozumiem Cię”. Z kolei nie ma sensu obawiać się metra, które wygląda jak posplatana, wielopoziomowa pajęczyna. Tak naprawdę wystarczy jedna osoba, by wyjaśnić w jaki sposób ono działa, zapamiętać pewien schemat, potem wszystko idzie z górki, choć zdarzają się małe potknięcia. Dla mnie tą osobą wskazującą kierunek był trener. Tylko dzięki niemu nie zagubiłam się w początkowej fazie wyjazdu – piszę to i dosłownie i w przenośni.

Miałam również szansę oglądać starty sportowców podczas rozgrywanych w Tianjin Mistrzostw Chin. Oczywiście kibicowałam zawodnikom z prowincji Shanxi, których dokładność i profesjonalizm obserwowałam ćwicząc razem z nimi na treningach. Wylewali hektolitry potu dopracowując swoje formy do perfekcji. Po powrocie do Polski nie mogłam uwierzyć, że filmy z zawodów, które do tej pory dane mi było oglądać w internecie, mam nagrane swoją własną kamerą. 

Chciałabym zaznaczyć jeszcze jedną ważną rzecz – ten wyjazd, szkolenie i obserwacja zawodów nie odbyłby się, gdyby nie wsparcie moich przyjaciół i sponsorów z firmy BDS Instal, z którymi z dumą współpracuję. Na łamach tego posta, serdecznie dziękuję również Prezydentowi Miasta Rzeszowa panu Tadeuszowi Ferencowi, zastępcy Prezydenta panu Stanisławowi Sieńko oraz Wydziałowi Promocji i Współpracy z Międzynarodowej Urzędu Miasta za wsparcie i zrozumienie. Dziękuję za tę możliwość – i tak naprwdę spełnienie moich marzeń.

A tak mniej oficjalnie – dziękuję wszystkim moim bliskim za trzymane kciuki! 

Anna Kubiak